Artystka nie unika w swoich pracach nuty dekoracyjności, co świadczy o jej wrażliwości malarskiej i w istotny sposób wzbogaca siłę oddziaływania tych atrakcyjnych prac. Katarzyna Nowak-Zagórska rezygnuje z linii konturowych zastępując je sąsiedztwem intensywnie nasyconych barwą plam, które poprzez swoją czystość kolorystyczną nadają klarowność i czytelność formie. Jej kolorystyka nie stoi w sprzeczności z formą, co powoduje, że prace te cechuje harmonijność. Przemyślana kompozycja, wrażliwość i świadomość w rozgrywaniu barwnych gier na płótnie i palecie sugerują, że artystka dąży do przekazania swoich wrażeń ze spotkania z tematem, nie jego naturalnej wizji.

Z katalogu wystawy malarstwa w M.O.K. Centrum w Zawierciu, kwiecień 2008, Wiesław Ochman

Bo obraz powinien być ładny…

To chyba August Renoir (1841-1911) powiedział kiedyś , że obraz powinien być ładny. Sformułował w ten sposób najkrótszą, najtrafniejszą i najbardziej przekonywującą teorię sztuki. W dodatku moją ulubioną. Dodać wszakże wypada, ze ów „ładny obraz” w ujęciu i rozumieniu Renoira nie miał nic wspólnego z składnością banalną i pospolitą, z nieciekawą i nudną „ślicznością jak malowanie”. Bo ładny to znaczy subtelny, łagodny, miły. Radosny i barwny. Cieszący oczy i kojący zmysły. Rozweselający myśl i serce. Odwołujący się do tego, co w człowieku-co w ludziach-– najlepsze, najszlachetniejsze, najpogodniejsze, a oprócz tego i jeszcze mądre. Tak, obraz powinien być ładny. Tylko tyle i aż tyle. Owa renoirowska teoria przychodzi na myśl, gdy oglądamy wystawę malarstwa i rysunku Katarzyny Nowak -Zagórskiej w Siemianowicach Ślaskich.

Malarka jest absolwentką katowickiego Wydziału Grafiki krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, wychowanką profesorów: Stanisława Kluski (projektowanie książki), Wojciecha Krzywobłockiego (grafika warsztatowa) , Andrzeja S. Kowalskiego (malarstwo). Sama uprawia malarstwo i rysunek. Siemianowicka wystawa jest jej drugą indywidualną ekspozycją – dotychczas bowiem brała udział głównie w wystawach zbiorowych, krajowych i zagranicznych.

Katarzyna Nowak -Zagórska maluje kwiaty i ptaki, pachnące trawy i suche bukiety, wazony i owoce, rozległe pejzaże i przydomowe ogrody. Lasy, parki i zagajniki. Słonce i śnieg . I niebo we wszystkich kolorach tęczy. A jest to malarstwo jak stare koronki- delikatne, kunsztowne, finezyjne. Po prostu- po renoirowsku ładne.

Z innej już bajki pochodzą prezentowane na wystawie rysunki. Szczególnie zwracają uwagę ilustracje do Śpiewnika włoskiego Jarosława Iwaszkiewicza. Te fantazje architektoniczne urzekają biegłością ręki i pewnością oka . To miasta budowane na chmurach z marzeń, snu i tęsknoty.

A cały ten kwietny, ptasi i ulotny rajski ogród czuje się znakomicie wśród białych ścian i pod niską powałą muzealnej sali. Kwiaty pachną, liście szeleszczą gile i sroki przekrzywiając główki z filuterną nieufnością przyglądają się zwiedzającym.

Katarzyna Młynarczyk, Dwutygodnik kulturalny „SYCYNA”, 30.05.99

Słoneczne kolory świata

Nieoczekiwanie biorę udział w urzekającym pokazie prac Katarzyny Nowak-Zagórskiej. Szczęśliwie dla mnie zaimprowizowana wystawa ma też charakter retrospektywy, bo oprócz obrazów z niedawnej prezentacji w Tychach, mogę również śledzić dokonania nawet z odległych lat. A przypadkowa inscenizacja odbywa się w mieszkaniu ojca artystki – znakomitego grafika i malarza, Jana Nowaka.
Ów przegląd porywa siłą wyrazu artystycznego. A ta bierze się z prawdziwej ferii kolorów, tchnących przede wszystkim ciepłem i słoneczną jasnością. Prawie zawsze przyjaznych. „Prawie” bierze się stąd, iż niekiedy wszakże pędzel przeszyje zjadliwym smagnięciem tam, gdzie wzbiera napięcie…
Pani Kasia stanowczo odcina się od nazywania jej kolorystką, gdyż uważa, iż kolor jest tylko jednym ze środków użytych do tworzenia jej bytów malarskich. Drążę nadal podjęty trop i z katalogu przywołuję wyrażone w nim motto: „Maluję w odpowiedzi na brutalność codzienności, na szarość i brud otoczenia. Bogactwo żywych, wiecznie zmieniających się form natury jest moją inspiracją. Formy te nie są jednak tylko obrazem ogrodu, łąki, bukietu, pejzażu czy martwej natury – są marzeniem o kolorach, świetle i powietrzu”.
– Kusi mnie przy tym właśnie wyznaniu wiary zatrzymać się jeszcze przez chwilę…
– Owo „wyznanie wiary”, to po prostu moje credo artystyczne. W moim przekonaniu malarstwo to żywioł, to misja, to wreszcie jeśli już używamy wielkich słów – treść życia. A w każdym razie jego pierwszym planem.
– Wróćmy do żywiołów.
– Natura. Oczywiście ta najbardziej czarowna. Nic więc dziwnego, że w kompozycji kwiatowej pojawia się motyl czy sójka dorównujące mozaiką skrzydeł, barwą upierzenia botanicznemu otoczeniu. Chodzi o to, żeby jednak nie zlewać się z nim, lecz go wzbogacać i ożywiać.
– Przy okazji – jakie obok tej sójki goszczą na płótnach ptaki?
– Bażanty, dudki, sroki, papugi, gile, tańczące żurawie… Ujmuję je na drzewie, w różnych porach roku, wszystkie czymś pięknie zajęte. Nie, to nie sztafaż, a więc nie coś dodanego dla ożywienia, tu stanowią integralny element obrazu. Tak się natomiast dzieje w przypadku na przykład z pejzażem z Sosnowca, gdzie w rozświetlonym planie jedyną smugę cienia wzmacnia sylwetka psa.
– Wśród kwiatów jakoś nie dostrzegam prowokującego słonecznika?
– Słonecznikó nie lubię, a obrzydzili mi je, oczywiście że nie Van Gogh, lecz jego naśladowcy. Nie wszystkie jednak kwiaty mają odpowiedniki w naturze, często bowiem spod pędzla pojawiają się przedstawiciele flory jak również i fauny, których żadną – poza malarską – miarą nie dałoby się zakwalifikować…
Kiedy pani Kasia wychodzi na chwilę po zapowiedzianą herbatę pan Jan, zachowujący się z niezwykłą dyskrecją, korzysta z jej nieobecności i ściszonym głosem wyznaje: – Córka jest lepszą niż ja malarką. Sto razy lepszą! Bez przerwy zaskakuje mnie nowymi rozwiązaniami, stosowaniem ciągle zmiennej materii malarskiej. Tak, tak, oddaję plac Kasi. I nigdy nie można nas kojarzyć, stanowimy wszak dwa odrębne światy. I tworzymy też dwa odrębne byty malarskie…
Kiedy nadchodzi pani Kasia, jej ojcie coś sobie nagle pilnego przypomina i znów wychodzi.
– Pracownia? O, to najukochańsze miejsce na świecie. Choć jednak nie zawsze, bo jeśli obraz stawia opór, to pobyt zaczyna być nieprzytulny. By znów za jakiś czas przemienić się w przyjazną ostoję. Zwłaszcza wtedy, gdy w trakcie tworzenia przechodzę w fazę abstrakcji. A to jest zawsze niepowtarzalne uniesienie. I tak się dzieje we wszystkich technikach malarskich, choć ostatnio dominuje pędzel olejny… Wystawy urządzam raczej rzadko, ponieważ często przeraża mnie strona organizacyjna, no i zniechęca również nikła możliwość finansowa. Ostatnio miałam wspomniany pokaz w Tychach, w Galerii „Obok”…
Czas zaczyna mnie naglić więc coraz pospieszniej wertuję liczne katalogi z wystaw tak krajowych jak i zagranicznych. Jeden wszakże egzemplarz każe mi się zatrzymać na dłużej. Przykuwa uwagę już samym tytułem: „Współczesne Malarstwo Polskie”. Katalog aukcyjny, Nowy Jork, marzec 2001.
Pani Kasia ułatwia mi dociekania informacją o pięknej inicjatywie Wiesława Ochmana, który prosi artystów i udział w tym szlachetnym przedsięwzięciu. Przede wszystkim promuje sztukę polską. I wzbogacającą cele charytatywne z dochodów zebranych na te cele. Osobiście pani Kasia notuje już piąte zgłoszenie i, jak z satysfakcją potwierdza, jej prace każdorazowo znajdują nabywców.
– O czym by jeszcze na koniec warto powiedzieć, bo podobnych tonów było na pewno więcej w pani twórczości?
– Pewnie tak, ale chyba przede wszystkim warto by się pochwalić wielką frajdą, jakiej dostarczył mi cykl obrazów o tematyce bajkowej, który rozwiesiłam w Giszowcu – tamtejszym ośrodku rehabilitacji dzieci niepełnosprawnych. To było jeszcze w latach osiemdziesiątych. A współpracę zaproponował mi projektant tego obiektu, W.Raubiszko…

Edward Szopa, Miesięcznik Społeczno – Kulturalny „Śląsk”, Str. 64-65, Nr 2/2006